czwartek, 27 października 2011

Rodzinne...

... perypetie mam nie od dziś.
Chyba nawet mogę powiedzieć, że do nich przywykłam.
Chociaż w zasadzie, to bardziej przywykłam do faktu ich posiadania, niż do samych perypetii.
Moja Szanowna Rodzina nie szczędzi mi wrażeń.
I piszę to ze świadomą ironią i cynizmem.
Dla tych mniej odpornych na ironiczno - cyniczne wypociny: zapraszam kiedy indziej, bo dziś cały post taki będzie.
Chyba po prostu muszę się "wygadać".
*          *           *
Kiedy miałam 10 lat Mama wybrała samodzielny żywot.
Bez dzieci, bez męża.
Najpierw było mi smutno, potem nie bardzo wiedziałam o co chodzi. Potem przeszłam w stan permanentnego wkurwienia. Co głośno i wulgarnie okazywałam. Dorośli wokół mnie nazywali to "młodzieńczym buntem". A było zwykłym, prostym płaczem dziecka, które zostało samo.
*           *            *
Kiedy miałam 10 lat i Mama wybrała samodzielny żywot, Tata popadł w pracoholizm.
Szedł do pracy wczesnym rankiem, wracał w środku nocy.
A obok mnie została moja Młodsza Siostra, którą ktoś musiał się zająć.
A zatem: przed moją szkołą, szłam z nią do zerówki. Po szkole ją stamtąd odbierałam. Potem robiłyśmy zakupy. Wracałyśmy do domu. Robiłyśmy obiad. Potem lekcje. Pranie. Spać.
I tak kurwa każdego dnia.
Matka Polka Dziesięcioletnia.
*           *           *
Przez lata wysłuchiwałam żali i pretensji mojego Taty do całego świata.
*           *            *
Kiedy miałam 18 lat i wszystkie powyższe wydarzenia były już za mną, Tata oznajmił, że dostał propozycję pracy w Stolycy.
I że będzie przyjeżdżał na weekendy.
I wszystko fajnie.  Tylko że: to w tygodniu Gnida rozpanoszył się na dobre argumentując swoje działania pięściami.
To w tygodniu Młodsza zaczęła wagarować.
To w tygodniu musiałam się z tego tłumaczyć jej wychowawczyni.
To w tygodniu musiałam chodzić do pracy.
To w tygodniu dba się o dom, o rachunki, o zakupy. I o całą masę innych pierdół. 
*          *          *
Kiedy miałam 18 lat, żeby było mało, okazało się, że Mama jest w ciąży.
Na świecie pojawił się Młody.
*          *           *
Kiedy miałam 21 lat, Tata miał wypadek samochodowy.
Spędziłam tydzień w szpitalu. Potem kolejny tydzień nia spałam, czuwając przy jego łóżku w domu. Kiedy przywiozłam go do szpitala, wymusiłam na lekarzach, żeby się nim zajęli. Na swoje ówczesne możliwości, poruszyłam niebo i ziemię. Stan krytyczny. Kolejna operacja. Kolejne dni spędzone w szpitalu.
A potem rzeczywistość powypadkowa - policja, odbieranie i podpisywanie dokumentów, załatwianie spraw związanych z żałosnymi szczątkami samochodu, sprawy w sądzie.
Ot, taka sobie szara rzeczywistość 21 - latki.
*           *           *
Kiedy miałam 24 lata, Mama oznajmiła, że wyjeżdża.
Na południe Polski. Do Bogatyni. Szukać lepszego życia.
Które chyba nie nadeszło.
*           *            *
Mam 25 lat.
Tata ma mnie w dupie. Dzwoni raz w tygodniu. Kiedy się widujemy, nie mamy sobie kompletnie nic do powiedzenia.
Siostra ma swój świat, do którego nie wpuszcza absolutnie nikogo. Od czasu kiedy zamieszkałam z Misołakiem, została w zasadzie sama.
Mama ma stwierdzoną depresję. Leczy się.
*          *           *
Ot, taka sobie historia rodzinna.
W ogromnym skrócie.
Taka, jakich wiele.
Ale moja.
Często brak mi sił. A czasem zastanawiam się dlaczego nie mogę mieć normalnej rodziny? Takiej z niedzielnymi obiadami, z dobrym słowem i wsparciem. Takiej, w której to rodzina martwi się o mnie a nie odwrotnie. Takiej, w której nie ma zawiłości rodem z "Dynastii".
Dlaczego muszę dostawać smsy od Mamy, która nie daje sobie rady z samą sobą?
Dlaczego muszę co tydzień wysłuchiwać tych samych, pustych, nic nie znaczących zdań od Taty?
Dlaczego nie potrafię spotkać się na plotkach przy kawie z Siostrą?
...
Szlag mnie trafia momentami. Złość mnie dopada. Rozżalenie. Niezrozumienie.
To wszystko na dziś.

poniedziałek, 24 października 2011

Wolne...

... dni przede mną.
Aż nie wiem co pocznę z tym wolnym czasem.
Dzisiaj przede wszystkim się wyspałam.
A potem, zobaczymy.
Macie jakieś propozycje?
*          *           *
Kilka kwestii i spraw pozostaje niezałatwionych.
Są na liście pod tytułem "Pilne Sprawy Do Załatwienia Natychmiast".
Patrzę sobie na ową listę.
I zamiast stresu, obgryzanych paznokci i rwania włosów z głowy, czuję spokój.
Nie potrafię do końca ustalić skąd się wziął i kiedy w zasadzie przyszedł.
Ale jest.
I dobrze mi z nim.
Bo przecież ja nic nie muszę.
Nigdzie mi się nie spieszy.
Nikt/ nic mnie nie goni.
Są sprawy, które wbrew pozorom mogą poczekać.
Świat się nie zawali.
*          *           *
Misiołak opowiedział mi dzisiaj historię przeczytaną w Necie.
Historia była o parze ludzi, którzy byli ze sobą 75 lat.
Zginęli w wypadku samochodowym, jadą do lekarza.
Kiedy ich znaleziono, trzymali się za ręce. Lekarze ustalili, że On umarł pierwszy. Jej serce biło jeszcze kilka minut, co z medycznego punktu widzenia, było niemożliwe. Ich dzieci stwierdziły, że stało się tak dlatego, żeby Ona miał czas złapać Go za rękę.
Łza zakręciła mi się w oku.
- Jak to czytałem, to pomyślałem o Tobie. Tak bardzo chciałbym być z Tobą zawsze.

Ech... po raz kolejny brak mi słów.

piątek, 21 października 2011

Koniec świata...

... podobno ma nastąpić dzisiaj.
Tak zapowiedział amerykański emeryt. Ten sam, co to "przepowiedział" poprzedni, majowy koniec świata.
Hmmm...
Wstaliśmy z Misiołakiem jak zwykle około trzeciej w nocy.
Wyjrzeliśmy za okno.
- Wygląda dokładnie tak samo jak wczoraj.
- Fakt - odpowiedziałam - Ale może jeszcze za wcześnie za koniec świata.
- Fakt.
Takie to właśnie rozmowy toczymy w środku nocy.
*             *             *
Moje dążenia do całkowitego porzucenia EnEfZetu trwają.
Rozglądam się. Szukam. Czytam opinie.
Ciężko postawić na jednego lekarza w tak ogromnym natłoku informacji.
Misiołak stwierdził, że można zawsze działać na zasadzie prób i błędów. Jak nie jeden, to następny.
Ale mnie przypomina się zeszłoroczna walka z medycznymi szamanami.
I nie chcę powtórki.
No cóż. Będę szukać dalej.
*            *             *
Dzisiaj (o ile ten cholerny koniec świata jednak nie nastąpi) dzwonię i umawiam się na wizytę do dietetyka.
Czuję w kościach, że teraz jest czas dla mnie. Dla zadbania o siebie. Dla połechtania nieco mojego ego.
W przyszłym tygodniu zakup karnetu na jogę i zumbę.
*            *            *
Koniec świata Szanowni Państwo - jest 04:30 nad ranem a ja mam moc energii!
Koniec świata, bo Misiołak stwierdził, żem ta jedyna, najważniejsza i na zawsze!
Koniec świata, bo czuję w serduchu spokój!
Koniec świata, bo znowu dużo się uśmiecham i czuję się szczęśliwa!
Koniec świata, bo zapowiada się cudny dzień!
A Wasz?
Ciekawe czy ten emeryt przewidział, że dla każdego z nas koniec świata może być codziennie i to na milion różnych sposobów?!
;)

sobota, 8 października 2011

Nowości kilka

Powiem i ogłoszę to wprost! - prosto z mostu - tak najłatwiej!
A więc:
rezygnuję (całkowicie świadomie) ze wspaniałych usług EnEfZetu.
Rezygnuję z kolejek, z olewactwa i z masówy jaką owa firma prezentuje.
Rezygnuję z wykłócania się o każdą receptę, o każde skierowanie i o rozmowę dłuższą, niż przewiduje ustawa.
Rezygnuję z każdorazowego przypominania o sobie mojej pani doktor. 
Rezygnuję z każdorazowego opowiadania, ciągle na nowo, o swoich "przypadku".
Rezygnuję z czasu marnowanego za każdym razem na czytanie mojej karty. 
Rezygnuję z braku jakiejkolwiek rozmowy.
Rezygnuję z braku możliwości przesunięcia wizyty (no chyba że chciałabym się umówić na następny rok) i z kolejek na najbardziej podstawowe badania.
A do tych, co się zaraz oburzą - że niby trzeba się leczyć państwowo, że to takie niby pewne i najlepsze i że było nie było to Wojewódzkie Centrum Onkologii - mam to w dupie! Jak chcecie, to się tam leczcie! Ja mam dość!
Znalazłam inną opcję, lepszą. Spokojniejszą. Pewniejszą.
I zamierzam z niej korzystać.
Zatem przy nadchodzącym poniedziałku wykonam telefon i się umówię - tak jak będzie pasowało MNIE a nie pani doktor.
Zabiorę "dokumentację" z WCO. I okażę nowemu Medycznemu Szamanowi.
A potem zobaczymy co się wydarzy.
*            *             *
Mijają dni i przyszła jesień.
Zimno, szaro i buro.
Słoneczko nieśmiało i rzadko wygląda zza chmur.
Brak mi go.
*            *             *
Przyjechała Mama z Młodym.
Staram się z nią rozmawiać. Znaleźć wyjście z trudnej sytuacji. Pomóc.
Ale odbijam się od muru, który wokół siebie zbudowała.
Niby się uśmiecha, niby wszystko rozumie.
Ale to chyba tak nie działa.
W oczach ma smutek, na który ja nie umiem nic poradzić.
A bardzo bym chciała.
Czy to jest właśnie ten moment, kiedy role się odwracają?
Kiedy to dzieci pomagają swoim rodzicom?
Miałam zawsze nadzieję, że będę im pomagać w jakiś inny sposób. Ale widocznie tak miało być. Oby tylko starczyło mi sił...
*            *          *
Mama spytała mnie wczoraj, czy byłam na nią zła, kiedy rozstając się z Ojcem, wyprowadziła się z domu.
Co miałam jej odpowiedzieć?
Że płakłam całymi dniami?
Że nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego tak się stało?
Że Ojciec zrzucił na mnie wszystkie obowiązki związane z domem i moją Siostrą?
Że mając 11 lat, nie ogarnia się takiej "kuwety"?
Ech...

Dziękuję za:
- Misiołaka, co mi prawi ostatnio same komplementy
- plany "lekarskie" i nie tylko
- rysunki od Młodego
- wolno pitą zieloną herbatę w leniwy sobotni poranek
- za spacerowe plany na popołudnie