piątek, 13 stycznia 2012

Kupiłam...

... basenowe gacie!!!
Wyjazd do SPA uratowany!!!
Misołak odetchnął.
Na mojej twarzy pojawiła się ulga.
Teraz mogę pakować plecak.
*          *          *
Czy pisanie o kupowaniu/ poszukiwaniu gaci, z pełną świadomością, że czyta mnie kilka osób w kraju, jest jakąś formą ekshibicjonizmu?
A może to jakieś inne zboczenie?

czwartek, 12 stycznia 2012

Odliczamy...

... z Misiołakiem dni do wyjazdu.
Wyruszamy o świcie w niedzielę.
Uwielbiam ten czas "przed".
W głowie krążą myśli co jeszcze jest do załatwienia, co spakować, w co się jeszcze zaopatrzyć.
Wieczorami oglądam zdjęcia z zaśnieżonego Karpacza.
Snujemy z Misiołakiem wizje spacerów, wyjazdu do Pragi.
Dzisiaj wymyśliliśmy całodniową wycieczkę na nartach biegówkach.
Ja rozmarzam się na myśl o zabiegach w SPA, masażach.
Za moim oknem wichura i deszcz.
Ale już niedługo.
*          *         *
Jutro mknę się robić na bóstwo przedurlopowe.
Misiołak nie pojmuje po co kłaść czarną hennę na swoje czarne z natury rzęsy.
Przyjaciółka Struś rozumie doskonale.
Misiołak nie rozumie potrzeby pójścia na solarium przed wyjazdem w góry.
Powyższa Przyjaciółka uważa to za konieczność.
A ja za konieczną konieczność uważam nałożenie farby na włosy.
I pozbycie się zbędnego owłosienia.
I kupienie basenowych gaci.
Ostatni punkt zaczyna graniczyć z cudem!
Gdzie kupują bikini i kąpielówki ci, którzy zimą wyjeżdżają do ciepłych krajów?
A może ktoś słyszał o naturystach w Karpaczu? ;)
*          *          *
Napisałam ostatnio, że nie będę robić postanowień.
Otóż mam jedno! I zrobię wszystko, żeby nie pozostało tylko durnym noworocznym postanowieniem.
Najbliższe miesiące postanawiam spędzić egoistycznie.
Wyjazd do SPA.
Potem karnet na siłownię, jogę, pilates i inne wygibasy.
Postaram się znaleźć jakiegoś sensownego psychologa i może uda mi się zreperować duszę.
Ja! - nie Mama, nie Ojciec, nie inni ludzie.
Nie pomoc dla wszystkich wokół mnie.
Nie pomoc za wszelką cenę z kompletnym pomijaniem samej siebie.
NIE!
I dawajcie mi po łapach jak będzie inaczej!


poniedziałek, 9 stycznia 2012

Chyba...

... jednak obejdzie się bez noworocznych postanowień.
Niech będzie co ma być.
Oby było w miarę dobrze.
W sumie nic więcej mi nie potrzeba.
Za każdym razem kiedy sobie coś postanawiam, to natychmiast dzieją się rzeczy, które uniemożliwiają mi dotrzymanie tych postanowień.
Albo sam fakt, że jest to postanowienie sprawia, że mi się odechciewa.
Już tak mam.
*          *          *
Mam coś jeszcze.
W psychologii nazywa się to Synodrom Dorosłych Dzieci Rozwiedzionych Rodziców (DDRR).
Zaczytałam się.
Wiele dowiedziałam.
W głowie otworzyły się nowe furtki.
Czytałam długie artykuły - jakbym czytała o sobie.
Autorzy twierdzą, że potrzebna jest terapia psychologiczna.
Ale czy ja na pewno chcę otwierać te drzwi, które, przynajmniej pozornie, pozamykałam?
Czy na pewno chcę wracać do tych momentów, o których chcę zapomnieć?
Czy chcę stawać twarzą w twarz z małą, zapłakaną dziewczynką, która siedzi gdzieś głęboko schowana?
Czy chcę się głośno przyznać do tego wszystkiego co czuję?
Czy chcę wykrzyczeć to wszystko czego nikt nigdy nie chciał słuchać?
*          *          *
W związku ze zbliżającym się wyjazdem weszłam kilka dni temu do sklepu sportowego.
Ot tak - przy okazji.
Przy półkach z butami trekkingowymi stała kobieta.
Włos przefarbowany na świński blond, makijaż na całego, markowe drogie ciuchy, szpilki.
Na oko - mocno po 50 - tce.
Zrobiona - na wczesną 20 - tkę.
Poinformowała sprzedawcę, że szuka takich "nie twarzowych" butów bo wyjeżdża się wspinać na Kilimandżaro.
I niech jedzie.
Tak się tylko zaczęłam zastanawiać - wszystko stało się takie dla wszystkich.
Kiedyś w wysokie góry, zdobywać szczyty jeździli tylko zawodowcy.
Lata praktyki, miesiące przygotowań, tygodnie przepełnione emocjami.
A tu dziunia wykupiła sobie za grubą kasę wycieczkę i też się będzie wspinać.
A co?!
Wszystko jest dla ludzi nie?...
*          *          *
Układam w głowie listę rzeczy, które mam zabrać na swoją wyprawę.
Buty, swetry, wygodne spodnie i dobry nastrój.
Misiołak pod pachę i w drogę!
Jeszcze pięć dni!
*          *          *
Ojciec stwierdził złośliwie, że chyba nieźle mi się powodzi skoro wyjeżdżam na 10 dni do SPA w Karpaczu.
A co? - ma mi się nie powodzić?!
Grożą za to jakieś kary?!
Powinnam mieć ciągle pod górę?!
Mam się dokładać do czynszu za mieszkanie w którym nie mieszkam?!
Czy łożyć na jakiś inny cel dla rodziny, która ma mnie głęboko w poważaniu?!