środa, 30 listopada 2011

Nie mam ...

... siły.
Zaczynam tracić kontrolę.
Nie pamiętam gdzie co położyłam.
Nie pamiętam gdzie co leży.
Nie panuję nad swoim własnym ciałem - ręcę mi drżą, nogi się trzęsą, oczy widzą coraz słabiej, mój świat chwieje się coraz bardziej.
Wczoraj w restauracji widelec wypadł mi z ręki.
*          *          *
Misiołak ogarnia całą naszą rzeczywistość.
Łapie za rękę, kiedy prawie się przewracam.
Wie, gdzie co zostawiłam.
Pamięta, gdzie i o której mamy iść.
Przerażają mnie dwie rzeczy: po pierwsze moja rosnąca zależność.
Po drugie fakt, że na jego barki spada coraz więcej.
To nie powinno tak wyglądać.
To nie powinno mieć miejsca.
*          *          *
A najgorsze, że czekają nas dwa tygodnie oczekiwania na wiadomości.
Powtarzam sobie codziennie rano, że będę dzielna.
Będę twarda.
Dam radę.
Wszystko będzie dobrze.
To na pewno tylko przemęczenie...


wtorek, 29 listopada 2011

A jutro...

... rezonans.
Wyniki jakoś za dwa tygodnie.
Może troszkę szybciej.
Głowa mi odpadnie do tego czasu.
*          *          *
Dzisiaj, pierwszy od dawna, wieczór bez bólu głowy.
Bolała cały dzień - żebym nie miała za dobrze.
*          *          *
Przytłacza mnie ostatnio dużo spraw.
Nie ogarniam rodzinnej sytuacji, która zaczyna przypominać żałosną telenowelę.
Nie nadążam za coraz to dziwniejszym samopoczuciem.
Najchętniej położyłabym się w łóżku i przespała ten dziwny czas...

sobota, 26 listopada 2011

Nowy Szaman i to nie jeden!

... o Nowym Szamanie po prostu szkoda gadać.
Nie chce mi się marnować czasu na pisanie o tym, że niektórzy lekarze mają swoje teorie na temat wszystkiego.
Że wizytę zdominował temat rejonizacji/ jej braku.
Że usłyszałam, żeby się pacjenci trzymali swoich lekarzy a nie krążyli po innych.
I zawracali innym szanownych głów. 
Że się dowiedziałam, że niczego się nie dowiedziałam.
I że jeśli w karcie jest napisane (sprzed półtora roku) "podejrzenie kamienie w ślinance" to Szanowny Szaman odczytuje to jako "jest kamień w ślinance. Musi Pani iść zrobić RTG".
Aha...
Zamykam temat Nowego Pseudo Szamana.
*          *          *
Poratowała mnie pani endokrynolog.
Wysłuchała i dała się wygadać.
Pokiwała ze zrozumieniem głową.
I stwierdziła, że się martwi.
Skierowała do neurologa.
I tu kolejna niespodzianka - pani neurolog (jednak w kobietach jest siła!) okazała się równie zaangażowana.
Zleciła gnać na rezonans. Natychmiast.
No to się umawiam.
*          *          *
Jest kilka opcji tego co mi jest.
Nie pierwszy raz zresztą.
Tym razem jednak nie radzę sobie z tym, jak się czuję.

* 24 godziny na dobę boli mnie głowa
* mam ciągłe zawroty głowy
* męczę się w zasadzie przy każdej czynności wymagającej wstania z krzesła/ łóżka
* najchętniej całym dniami bym spała
* okropnie pogorszył mi się wzrok, wszystko mi się rozmazuje
* szumi mi w uszach
* koncentracja i skupienie w zasadzie zniknęły - nie pamiętam co się do mnie mówi
* ręcę mi się trzęsą
* i cała masa podobnych/ powiązanych spraw

Strach się bać co?

wtorek, 22 listopada 2011

Się porobiło...

... że aż żal szanowną dupę ściska.
Że się tak kulturalnie wyrażę.
Miałam napisać dawno temu.
Miało być o czymś zupełnie innym.
Ale po tym, co przeczytałam na kilku blogach, po prostu mi się odechciało.
Afera za aferą.
Piszących namnożyło się jak nigdy dotąd.
Skąd nagle w tym naszym narodzie taka chęć do pisania?!
Bo że komentować życie innych ludzi lubimy, wiem nie od dzisiaj.
I że okrutni do granic możliwości jesteśmy, to też żadna nowina.
Podobnie jak fakt, że jak kopać, to do samego końca.
Zero ludzkich uczuć, zero myślenia, zero litości.
Najważniejsze żeby było się do kogo i komu dojebać.
*          *          *
I co z tego wszystkiego wynika?
Blogi są zamykane/ zawieszane/ dostępne tylko dla wybranego grona.
Zamykamy się w swoich światach i wpuszczamy do nich tylko tych, którym na to pozwolimy.
Albo w ogóle porzucamy pisanie.
Bo przecież po co się męczyć? Po co to wszystko czytać? Po co się denerwować?
Zgadzam się z tym.
Samej mnie przeszło przez głowę żeby się pożegnać z całym tym interesem.
Ale moment!
Dlaczego mam nie robić tego co lubię?
Bo otacza mnie grupa kretynów, którzy nie mają w życiu nic innego do roboty?
Bo ich jedyną rozrywką w życiu jest wpierdalanie się do cudzego życia?
Bo przyszło mi żyć w takim kraju, w którym zawiść i kopanie leżącego są cechami wiodącymi?
*          *          *
Jak zaczynałam pisać bardzo podobała mi się idea blogowania.
Każdy może sobie stworzyć swój kącik w sieci. Napisać co mu się przydarzyło każdego dnia. Co go boli, porusza, cieszy.
Ale chyba naiwnie nie zdawałam sobie sprawy z ilości nienawiści z tym związanej.
Po co to robić?
Jak się nie podoba to won!
Mało jest stron w necie, które można sobie obejrzeć?
Co innego się konstruktywnie oburzać na czyjeś posty, a co innego mieszać z błotem wszystkich piszących.
Bo właściwie kto komu daje takie prawo?!
*          *          *
Zarzucono mi, że nie wiadomo skąd wzięłam się w linkach na blogach tych, którzy chorują na raka.  
Ja Szanowne Trolle też nie wiem!
Nie pchałam się tam absolutnie!
Nie pisałam do wszystkich wkoło tekstów w stylu: weźcie mnie! Wpiszcie mnie na swoje listy! Też bardzo chcę tam być!
Jeśli ktoś nie umie czytać to nie mój problem!
Ja nigdzie nigdy nie napisałam, że mam raka!
Na samym początku bloga (dla nie ogarniających - po prawej stronie!) jest napisane: Bliżej Niezidentyfikowany Nowotworowy Anarchista!
Bo tyle na dzień dzisiejszy wiem.
I to ani moja wina, ani mój problem, że padło na coś, co jest trudne do zdiagnozowania.
Mnie naprawdę nie bawi i nie cieszy fakt, jeżdżenia do WCO na kontrole.
I każdorazowe zastanawianie się, czy to co mi wycięto rok temu, przerodziło się w jakieś gówno!
Życie na bombie zegarowej wcale nie jest fajne - uwierzcie mi! I wcale sobie tego nie życzyłam!
Bardzo chętnie będę prowadzić bloga zatytuowanego "Brak Choroby Jakiejkolwiek".
Ale na razie nie mogę.
Bo życie układa dla mnie inny scenariusz.
*          *          *
O Nowym Szamanie Medycznym i wizycie u endokrynologa będzie kiedy indziej.
Na razie muszę odreagować.
Może ugotuję Misiołakowi obiad? ;)
I ostrzegam, że nie mam przekonania do publikowania tego postu, więc może on za jakiś czas zniknąć.
Się porobiło...


niedziela, 13 listopada 2011

Dzisiaj...

... w mojej głowie zapanował spokój.
Tak już bywało wcześniej.
Najpierw się nakrecam - że mi organizm odmawia posłuszeństwa, że znowu się coś nowego pojawiło, że trzeba gnać do WCO.
A potem przychodzi spokój.
Natłok myśli odpuszcza i odchodzi.
I znowu wszystko mogę.
Znowu otwieram się na codzienność.
*          *          *
Zachwycam się codziennie.
Najczęściej drobiazgami.
Dzisiaj padło na obrazki zza okna samochodu na polską wieś jesienią.
Pogoda była raczej taka sobie - szaro, buro, zimno.
Ale był dym z komina.
Czerwone liście tańczące z wiatrem.
Kot przy płocie szukający wzrokiem jakiegoś ciepłego miejsca.
Sterty zebranych ziemniaków i buraków.
Jest pięknie.
*          *          *
Mieszkanko wysprzątane.
Sąsiedzi pewnie pomyśleli, że mieszka nad nimi jakaś wariatka, która w niedziele późnym popołudniem gania z odkurzaczem.
Podłogi wymyte.
Kurze zniknęły.
I wszędzie pachnie ciastem czekoladowym - uhonorowaniem przybycia spokoju.  
Czekoladowy piernik, ze świeżą skórą pomarańczy, rodzynkami i cynamonem. To takie ciasto, które całym sobą mówi - Nowotworowym Anarchistom mówię kategoryczne żegnam! Nie ma tu dla Ciebie miejsca! A WCO nam nie straszne!
I tego się będę trzymać!

sobota, 12 listopada 2011

10 listopada...

... podobno był Międzynarodowy Dzień Jeża.
Wyszukiwarka internetowa stwierdza, iż jest to święto z kategorii "nietypowe".
Co w jeżach, tak konkretnie, jest nietypowego?
*          *          *
Tego samego dnia minęły trzy lata od czasu jak mieszkam z Misiołakiem.
Czułam się przekoszmarnie. Ale zjedliśmy kolację w ulubionej chińskiej knajpie.
Jakieś trzyletnie podsumowania?
Brak.
Po prostu nam razem dobrze.
I jesteśmy szczęśliwi.
*          *          *
Wczoraj w moim pracowniczym zakładzie wyłączyli internet.
Codzienna praca została utrudniona. Ale nie awykonalne.
Pewien interesant stwierdził, że to koniec świata jest i życie bez internetu nie istnieje.
Tak?...
*          *          *
Dzisiaj.
Rynek.
Stoisko z owocami i warzywami.
Misiołak został okrzyknięty Bohaterem i Najodważniejszym z Odważnych.
Tytuł nadała mu męska część kolejki.
Order i słowa uznania otrzymał po tym, jak samodzielnie wybrał limonki sztuk trzy i korzeń imbiru, sztuk jedna.
Męska populacja kolejkowa uznała bowiem, że Misiołak SAMODZIELNIE i "bez szczegółowych wytycznych" wybrał rzeczone produkty żywnościowe.
A to ponoć zazwyczaj, według stereotypu, kończy się awanturą, którą miałam spowodować ja.
Jeśli dalej nie rozumiecie - kiedy kobieta prosi swojego faceta, żeby wziął ze straganu/ półki/ koszyka produkt żywnościowy, to zaraz po jego wybraniu, rzeczony facet słyszy hasła pod tytułem:
TO NIE TAKI MIAŁ BYĆ! MIAŁEŚ WZIĄĆ TAMTEN DRUGI! NIGDY NIE WIESZ O CO MI CHODZI!
I takie tam inne.
Jest mi to działanie kompletnie obce. I wymagało wytłumaczenia.
No więc męskie grono tłumaczyło.
A Misiołak rósł w oczach ;)
Och, ten mój bohater!

wtorek, 8 listopada 2011

Mantruję...

... dalej i niezmiennie.
Uparcie.
Zawzięcie.
Rano. W południe. Po południu. Wieczorem. W nocy.
Wizyta u Nowego Medycznego Szamana w przyszłym tygodniu.
*            *            *
Cięzki dzień za mną.
Zmęczona jestem jak nie wiem co!
Brakuje mi sił od kilku dni.
Brakuje mi tchu.
Cztery schody na krzyż stają się nie lada wyczynem.
*          *          *
Przysiadłam w autobusie.
Zimny pot ciekł mi po plecach.
Wsiadł Moher i się na mnie gapi. Na twarzy maluje się coraz większe niezadowolenie.
- Może by tak ustąpić miejsca starszej pani co?!
- Nie.
- ???!!!
- Raka mam. Źle się czuję. Nigdzie nie wstaję.
Bezczelność przeze mnie przemawia.
Ale NIE CIERPIĘ głupoty i zarozumialstwa!
*          *          *
Moja Mama znowu się poddała.
A ja już powoli nie mam na to siły.
Wiem, wiem - wspieranie, pomaganie i takie tam inne duże słowa, które w rzeczywistości niewiele znaczą.
A kto mnie pomoże?
Kto mnie wysłucha?
Kto mnie będzie wspierał?
Kto przytuli, kiedy płaczę?
*          *          *
Wczorajszy wieczór zatonął w łzach.
Płakałam Misiołakowi na ramieniu.
Z bezsilności.
I z poczucia, że to wszystko nie tak miało być. 


niedziela, 6 listopada 2011

To nic takiego ale...

... węzły chłonne znowu dają o sobie znać.
Codziennie inny.
Codziennie nowy.
Macam.
Obserwuję.
Każdego dnia martwię się coraz bardziej.
Wynajduję coraz to nowe przyczyny. Większość kompletnie bez sensu i uzasadnienia.
I mantruję całą sobą - TO NIC TAKIEGO!
A jednocześnie ręce mi drżą.
Serce się niepokoi.
Głowa szuka rozwiązania.
Pospiesznie organizuję wyprawę do nowego onkologicznego szamana medycznego.
*            *            *
Miało być o czymś zupełnie innym.
Ale zaistniałe fakty mnie "nieco" przygniatają":
jedna "guzo - kuleczka" za uchem.
Druga w pachwinie.
WHAT HE FUCK?!